5.08.(czwartek)
Maćkowi i mi przypadło do spania miejsce na podłodze. Około siódmej rano obudził mnie charakterystyczny chrobot. Otwieram oczy i tuż przed swoim nosem widzę wielką czarną mysz. Jest tak blisko, że nie mogę ustawić na niej ostrości wzroku. Podnoszę się i widzę, że coś rusza się koło plecaków. Rzucam butelką w tym kierunku co budzi kilku „współspaczy”. Tak rozpoczynamy kolejny dzień. Po krótkim głosowaniu podejmujemy decyzję o dalszej wędrówce. Z czasem okazuje się, że był to bardzo dobry pomysł. Pogoda się z czasem poprawia i tego dnia robimy duży odcinek drogi. Na zakończenie dnia tradycyjna przeprawa przez rzekę i docieramy do lasu gdzie rozbijamy obóz. Na okrasę mamy jeszcze piękny zachód słońca i gorącą kolację.
6.08.(piątek)
Był to chyba najcięższy z dotychczasowych dni. O ile dopisywała pogoda, o tyle bagna i zarośla dały się nam we znaki. Jak się później okazało, weszliśmy nie w tą dolinę co trzeba. Do południa przedzieraliśmy się przez bagna, przeszliśmy przez jedną rzekę i osłabieni przez komary postanowiliśmy rozbić namioty, żeby zjeść objad. Niektórych z nas ta przerwa mocno rozkleiła i część z grupy pozasypiała. Rozbudził nas krzyk Yeti – „renifery idą !”. Stuknąłem się w czoło, ale okazało się, że miała rację. Przed namioty zajechały sanie ciągnięte przez cztery renifery. Przyjechał nimi mieszkaniec pobliskiej jurty i strasznie mu zależało abyśmy kupili od niego mięso renifera. Już wtedy brakowało nam jedzenia ale liczyliśmy, że jesteśmy blisko Kożymia – ostatniego punktu naszej trasy, podziękowaliśmy za mięso. Spotkanie tubylca miało swoje dobre strony, zawrócił nas ze złej drogi. Zrzedły nam nieco miny gdy okazało się, że do szosy mamy jeszcze około trzydziestu kilometrów. Znowu podjęliśmy marsz przez bagna i zarośla. Wszyscy byli mocno zdenerwowani naszym położeniem. Szliśmy znacznie dłużej niż zakładał plan a drogi nadal nie było widać. Rozbijaliśmy obóz w kiepskich humorach, gdy nagle do naszych uszu doszedł warkot silnika. Około pięćset metrów od obozu przejechał samochód! Zaczęliśmy krzyczeć z radości, wpadać sobie w ramiona. Wrzuciliśmy do wiadra dodatkową konserwę.