Klątwa maski czyli w krainie latających worków…

Wrześniowy poranek. Jedziemy do wioski położonej kilkanaście kilometrów od Alnif. Przy drodze znajdują się nowe sklepy ze skamieniałościami. W budynkach kamienie leżą na podłogach, stołach i półkach. I na jednej z pryzm usypanych przed domem, na stercie widzimy JĄ – twarz wykutą w kamieniu.

Ja oglądam skamieniałości a Ewa negocjuje zakup maski. Cena idzie w dół, ale pojawiają się wątpliwości czy to aby nie jakiś zabytek archeologicznych. Sprzedający twierdzi, że artysta który wykonał maskę mieszka w rejonie Oumjerane i ta leży u niego już kilka lat (stąd pewnie też ta szybka obniżka ceny o 50%).

Postanawiamy ją zabrać z sobą a po drodze podpytać marokańskich przyjaciół co myślą o rzeźbie. Jest piątek, wracamy do Alnif po resztę ekipy i mamy w planach ruszyć dalej. Zatrzymuję się pod bankiem by zamienić euro na miejscowe dirhamy. Jako, że piątek to dzień świąteczny dla muzułmanów „całujemy klamkę” banku i pozostaje dokonać zamiany waluty w przystosowanym do tego bankomacie. Robiłem to nie raz w czasie poprzednich wyjazdów i nigdy nie było z tym kłopotów. Na pewniaka wsunąłem banknot 500 euro, zaakceptowałem kurs i czekam. Czekam. Automat wydał z siebie szereg odgłosów, dobiegł mnie szelest liczonych banknotów po czym na ekranie wyświetlił się napis – „SYSTEM ERROR”. Uhm. Na bankomacie brak telefonu kontaktowego w razie awarii. Bank zamknięty… Jedziemy do przyjaciela prowadzącego niedaleko restaurację. Słuchaj Hussain – mamy problem – mówimy i opowiadamy historię. Ten słucha i każe nam wskakiwać do auta. Jedziemy do szwagra, który jak się okazało jest pracownikiem banku. Jako, że piątek i godziny poranne stoimy pod drzwiami łazienki i czekamy, aż szwagier skończy prysznic. Okazuje się, że sprawa jest prosta do załatwienia – mamy wrócić w poniedziałek po odbiór pieniędzy. No to dobra nasza – jedziemy na weekend w rejon Erfoud.

W Erfoud jedziemy z maską do Mhamida i pytamy go co o tym sądzi. Odpowiada, że to współczesny wyrób artystyczny. Idziemy do Mohameda i zadajemy to samo pytanie. Ten odpowiada – to współczesna rzeźba, ale na twoim miejscu bym jej nie zabierał za sobą. Dlaczego? – pytamy. Bo celnik nie będzie się znał i jeśli ją znajdzie to wam ją zabierze, dowali mandat i zakażą wam wjazdu do Maroka – odpowiada. No to mamy problem…

Wieczorem rozmawiamy sobie o klątwach. Ewa opowiada o miejscach, po powrocie z których turyści odsyłają zabrane kamienie bo boją się, że przynoszą nieszczęście. Słuchacze wydają się bardzo sceptyczni…

Minął weekend. We wtorek rano wracamy do Alnif po pieniądze do banku. Za Erfoud skręcamy w prawo z trasy do Rissani. Droga asfaltowa, równa, pogoda piękna, słonecznie. Na drodze praktycznie brak ruchu. Mijamy jedno auto na kilkanaście minut jazdy. Do Alnif zostało 13 kilometrów…

I nawet dziś pamiętam taki obraz: prosta droga, nadjeżdżająca z przodu ciężarówka i frunący z niej niebieski wypchany worek. To działo się tak szybko, że nie było czasu na reakcję – ruch kierownicą, krzyk, cokolwiek. Worek odbił się od szyby zasypując nas szklanymi drzazgami. Gdyby wpadł do środka…

Perypetii związanych z sytuacją powypadkową nie będę może opisywał. Dzięki przyjaciołom tego samego dnia wieczorem mieliśmy już nową szybę. Patrzyliśmy się jednak na naszą kamienną maskę i zastanawialiśmy czy przyniosła nam klątwę czy jednak może szczęście…

Na koniec wyjazdu poprosiliśmy znajomego Mohameda, żeby zabrał ją ze sobą przy okazji wyjazdu do Europy. Zgodził się, bo w razie kłopotów szybciej dogada się z celnikiem niż my…

Siedliśmy razem u niego w domu do stołu. I wtedy pod Mohamedem złamały się dwie nogi krzesła, na którym usiadł. „To klątwa maski” – padł szept…

 

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii, Maroko i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *