Wczoraj znalazłem na starym kompie dziennik z podróży na Ural. 1999 rok – jaki byłem wtedy jeszcze młody 😉 Pierwszy wyjazd zagraniczny i od razu w głąb Rosji. Pamiętam jak rodzina próbowała mnie odwieść od tego zamiaru…
To był najlepszy wyjazd w moim życiu. Nigdy nie było mi tak zimno, nigdy nie byłem tak głody, przemoczony… Komary cięły, deszcz padał, wiatr wiał.
Po tym wyjeździe pomieszało mi się w głowie, pół roku później wyjechałem do Afryki 😉
Słaba jakość zdjęć jest wypadkową słabego sprzętu (poczciwy Zenit) i użytych materiałów. Ukłony dla Moniki za zrobienie skanów. Zapraszam do lektury.
21.07.1999r. (środa)
Wyjeżdżam z Ostrowca spakowany w dwa plecaki. W Skarżysku dołączam do grupy i dostaję do noszenia swoją partię jedzenia – 10 kilogramów płatków owsianych.
Z Warszawy do Moskwy podróż upływa w komfortowych warunkach. Odbywamy ją w trzyosobowych przedziałach. Około godziny 18-tej docieramy do granicy z Białorusią. Wypełnianie deklaracji celnych i zamiana osi kół wagonów to atrakcje wieczoru. Przez wagony przemykają dzieci z gazetami i kobiety sprzedające alkohol. Uciekając przed milicjantem, dwie z nich zamykają się u mnie w przedziale.
Kontynuujemy naszą podróż na wschód. Mijane stacje zarówno w Białorusi jak i Rosji robią na nas dobre wrażenie. Wszystkie są świeżo po remoncie, większość w kolorze zielonym i niebieskim. Na dworcach, wzdłuż pociągów kręcą się tzw. „babuszki”, od których można kupić coś dopicia i jedzenia. Część ludzi żebrze, milicja przegania ich wzdłuż pociągu. Na większych stacjach liczne symbole imperium rosyjskiego, złote i czerwone gwiazdy wkomponowane w architekturę, monumentalne rzeźby w ścianach dworców. W nocy mijamy granicę Rosji.
22.07.(czwartek)
Jesteśmy w Rosji. Krajobraz nie ulega jakimś znaczącym zmianom. Od konduktora, który przyniósł nam śniadanie dowiadujemy się, że minęliśmy dwie strefy czasowe. Około godziny 11-tej docieramy do Moskwy. Od wyjścia z pociągu ogarnia nas coraz większy szok, otacza nas zgraja przewoźników oferujących nam swoje usługi. Wybieramy jednego z nich (nieodparcie kojarzy nam się z jednym z bohaterów „Ekstradycji”), musimy się dostać na dworzec Jarosławski. Tam kupujemy bilety do Inty, okazuje się, że mamy dużo czasu do odjazdu więc wyruszamy na zwiedzanie stolicy.
Moskwa oszałamia, przypominają mi się słowa czytanki z czasów szkolnych o wielkich domach, szerokich ulicach. Monumentalizm przytłacza ze wszystkich stron. Wsiadamy do metra i udajemy się w stronę Kremla. Tu kolejne zaskoczenie. Obok czerwonych ceglanych murów pojawiają się bajecznie kolorowe budynki, cerkwie, pałace przebogate w wymyślne detale architektoniczne. Szybko mija czas przeznaczony na zwiedzanie miasta. Opuszczamy je po dwudziestej drugiej. Przed nami ponad dwa i pół tysiąca kilometrów podróży pociągiem.
23.07.(piątek)
Podróż mija na graniu w karty i próbach rozmów z „tubylcami”. Najlepiej wychodzi to Maćkowi, który do polskich słów dodaje rosyjskie końcówki i tym sposobem konwersuje z dwiema paniami. Po omówieniu problemów gospodarczych obu krajów, sytuacji politycznej na kontynencie, itp. pada, jak się potem okazuje niefortunne, pytanie o Stalina. Rozmowy w wagonie cichną, po czym jakiś głos z końca daje nam do zrozumienia, że powinniśmy już iść spać.