Trzy dni grzebiemy już w kamieniołomie w Kowali koło Kielc. Geologicznie rzecz ujmując dużo się tam dzieje – skały z końca dewonu, karbońskie i permski „placek” na wierzchu, lej krasowy, fałdy (czasami fałdki są atrakcyjne ;-)), „różanka chęcińska” i skamieniałości. Pogięte warstwy w małej skali są szczególnie widowiskowe… o ile to kogoś kręci.
Już pierwszego dnia „wykopek” jeżdżąc po kamieniołomie (ukłony dla dyrekcji za pozwolenie) natknęliśmy się na głęboki na dwa metry rów. W środę gdy koło niego stanęliśmy zostaliśmy poproszeni, żeby przestawić Defa, bo wzdłuż rowu będzie jeździć koparka. Wyładowaliśmy manele, skrzynkę na okazy, odstawiliśmy auto i pokonaliśmy rów w drodze na odsłonięcie. Jakież było nasze zdziwienie kiedy po całym dniu wracaliśmy „naszą” ścieżką i okazało się, że rów ma już 3 metry szerokości, 3 metry głębokości i wypełniony jest wodą.
Sympatyczny Pan z koparki widząc nasze miny podsunął na naszą stronę łychę, do której zapakowaliśmy skrzynię i sprzęt. I pozwolił mi wejść do środka… Fajne uczucie – prawie jak na karuzeli, tylko trzeba się lepiej trzymać 😉 no i BHP jakby nieco o gorszym standardzie. Pani Małżonka pokonała rów jakimś swoim sposobem 😉
Dwa dni poświęciliśmy na eksploatację czarnych łupków, w których znajdują się pirytowe konkrecje i spirytyzowane głowonogi. Po preparacji pokażę kilka fotek skamieniałości – na tą chwilę wyglądają mało atrakcyjnie. I we wtorek i w środę schemat dnia wyglądał podobnie. Kopaliśmy intensywnie z mizernym efektem, a jak pojawiły się pierwsze oznaki zmęczenia to trafialiśmy nagromadzenie skamieniałości. Nogi dygotały już ze zmęczenia (oznaka spadku formy), ręce puchły od łomu, ale fajne okazy mobilizowały do dalszej pracy.
A gdyby ktoś nie dostał pozwolenia na wejście na teren kopalni, to może po cichutku obejrzeć zwietrzałe skałki leżące na granicy kamieniołomu. Trafiają się w nich wypreparowane przez erozję koralowce – zdjęcia poniżej…