Z pierwszym dniem listopada wróciliśmy z Maroka. Z kolejnej już wyprawy do tego kraju. Niektórzy mnie pytają czy mi się to nie nudzi – przecież jest tyle innych miejsc na świecie wartych odwiedzenia. Owszem, ale czasami nie ma z kim jechać, a czasami brakuje po prostu odwagi. Maroko przez te wszystkie wyjazdy stało się „oswojone”. Odwiedza się za każdym razem znane już miejsca i typuje parę nowych lokalizacji, do których próbuje się dotrzeć. W ten sposób rośnie liczba miejsc znanych, odwiedzonych bądź po prostu przejechanych. Wraca się też do ludzi – tych poznanych na pierwszym, piątym, dziesiątym wyjeździe. Niektórzy witają cię z dystansem, niektórzy rzucają się i wiszą na szyi. Niektóre powitania są grzecznościowe, chłodne, a niektóre przeradzają się w spontaniczne wybuchy radości i zdarza się, że kończą uroczystością rodzinną w postaci wystawnego obiadu lub kolacją.
Lista i charakter miejsc które w Maroku odwiedzamy jest dość różnorodna. Kopalnie minerałów, miejsca występowania skamieniałości, przydrożne restauracje, historyczne miejsca, przyrodnicze atrakcje… Jedzie się przez Europę i już myśli o grillowanej rybie w Moulay Bouselham, nadziewanym kurczaku z rożna w Oued Zem, grillowanym mięsie w Erfoud. Zjeżdża się z drogi aby zjeść w cieniu wietrzejących granitowych ostańców przed Khouribgha, czeka się na zachodzące słońce wzdłuż wydm Erg Chebi, rozbija się polową kuchnię pod przydrożną akacją w Taouz, otwiera się piwo w hotelowej jadalni Merzane koło Erfoud…
Afryka wciąga. Maroko jest i było magnesem, który ma za zadanie przyciągnąć, oswoić a potem popchnąć dalej, w głąb kontynentu. Siadłem w październiku z Benem Youssefem w jego knajpce Timbouctu nad mapą Afryki. Ben opowiada – tu byłem jako przewodnik, tą trasą prowadziłem rajd, tu z karawaną… Słuchałem a apetyt rósł. Mapa była mocno zużyta, poprzecierana na zgięciach, poplamiona, z brakującymi fragmentami (wygryzione białe plamy?) – widać, że była używana i kawał świata zwiedziła. Apetyt rósł, zaglądał mi przez ramię i zaczynał się ślinić 😉 Musiałem zadać to pytanie – Ben, a ile normalnie bierzesz dniówki za bycie przewodnikiem? Ben bez zastanowienia odparł – 70 euro. Ale od ciebie wezmę 25. No może 20… przyjacielu. Uśmiechnąłem się, wyczułem że Benowi też zależy, żeby wyrwać się w świat w moim towarzystwie. Przejechaliśmy palcami po mapie – Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania, Mali… Piotr – spytał Ben – a ile masz czasu? Do półtora miesiąca – odpowiedziałem. To może jeszcze zaczepimy o Niger – mam tam znajomego. Hmmm…
Trzymajcie kciuki. Planujemy wyruszyć w marcu 2011. Idę się zaszczepić na cholerę 😉
Korzystając z okazji, że okres świąteczny i człowiek w tym okresie jest bliższy innemu człowiekowi, chciałbym podziękować osobom, które pomogły mi zorganizować zbiórkę butów i odzieży dla dzieci w Maroku. Do podziękowań pewnie dołączą się dzieciaki z wiosek Khouribgha, Micissi, Tassmant, Erfoud krzycząc głośne „SZUKRAN!”
Oj jaki piękny blog 😛
Oj jaki piękny Pog 😉
dziwne, że się nie wpisałeś „pierwszy!”
dziękuję za pomoc
Co za wspaniały blog i jeszcze wspanialsi jego bohaterowie! 🙂
Świetnie się to czyta, że o oglądaniu nie wspomnę. 🙂 Czekam na kolejne wpisy 🙂
P.S. Dzięki Pogu za cynk 😉
filantropia wprost (nie) DO OPISANIA ! He.he
dzieci się uśmiechają, ludzie o tym czytają i kolejnym razem nie ma problemu z przeprowadzeniem zbiórki rzeczy, teraz mieliśmy kilkadziesiąt par bucików i nie było problemu z ich rozdaniem
A zapotrzebowanie raczej nie będzie malało 😉
My partner and I really enjoyed reading this blog post, I was just itching to know do you trade featured posts? I am always trying to find someone to make trades with and merely thought I would ask.