Skoro dojeżdżasz umęczony do Ukrytego Zakątka Nad Oceanem i jest 2.00 w nocy to nie spodziewasz się, że zaraz twoją obecność odkryją wojskowi pilnujący wybrzeża. A jak już z nimi porozmawiasz to nie oczekujesz, że parę minut później zjawi się policja. Hmmm.
W wielu razach przydaje się znajomość kilku arabskich zwrotów – Pan Policjant pozwala nam spać pod chmurką ale pod warunkiem, że przeniesiemy się na główny plac w Moulay – pod meczet.
A na placu okazuje się, że jedna restauracja jeszcze jest otwarta. Panowie serdecznie zapraszają – jeden nawet częstuje końcówką palonego jointa. Hmmm.
Starszy namawia na kolację, ciągnie na zaplecze kuchni (ojejku!) tam wyciąga z lodówki ryby, macha nimi, objaśnia gatunki, jedna ryba (chyba latająca) ląduje na podłodze z głośnym plaśnięciem. Pan niezrażony pokazuje torby małży, krewetek, kalmarów…
Zamawiamy herbatę. Szybko ją pijemy bo pora na sen, chcemy zapłacić, ale Panowie się nie zgadzają i zapraszają na śniadanie.
Świetne mamy niebo – co jakiś czas rozgwieżdżony nieboskłon przecina smuga meteoru.
Od oceanu „ciągnie” wilgocią. Rozłożone na dachu Defa śpiwory przykrywamy kocem, na którym rano błyszczą krople rosy. W świetle latarń o 3 w nocy pojawia się kaleki człowiek skaczący przez plac na jednej nodze. Siedzę na dachu a on podpierając się dłońmi „obchodzi” nasz samochód mówiąc do siebie. W nocy słyszę gryzące się psy, a nad ranem z meczetu muezina. Budzimy się we mgle a obok samochodu leżą kłaki owczej wełny. Hmmm.