Dobiega koniec sezonu na kopanie w niektórych miejscach. Należy do nich kamieniołom w Ogrodzieńcu. Po ostatnich deszczach w dnie kamieniołomu stoi woda i chlapią się żaby. Pan Prezes wrócił do formy po ostatnim wypadku w tymże miejscu i chcieliśmy zakończyć sezon na jurze wspólnym wypadem.
Zaskoczony byłem werwą i zaangażowaniem w kopanie Pana Prezesa. Widać, że rzucenie fajek, nowa masażystka i treningi przywróciły mu radość z życia. A radość z życia wygląda tak:
Niestety mimo zaangażowania i pracy z pieśnią na ustach wynik przez nas osiągnięty wyniósł „zero” jeśli chodzi o ilość znalezionych amonitów. O dziwo humor dopisywał a nawet został poprawiony przez Andrzeja, który postanowił zaprosić nas na obiad w terenie.
Jedliśmy prosto z kociołka i Panu Prezesowi podłożyliśmy pod nogi deskę, żeby nie musiał podnosić ziemniaków bezpośrednio z ziemi 😉
Miałem nadzieję napisać po powrocie o amonitach, które uda nam się znaleźć. Niestety – nie dość, że nie natrafiliśmy na żadnego, to jeszcze w trakcie kopania trzeba było robić odwodnienia w dole, żeby nie siedzieć w kałuży. Mimo planowanego dwudniowego pobytu na drugi dzień trzeba było wymyślić coś innego, żeby nie kopać w basenie.
Przenieśliśmy się w kierunku Włodowic. Utrzymując wątek kulinarny chciałem zaprezentować nasze śniadanie sponsorowane przez Pana Prezesa. Na początek kiełbaski i zagadka – która kiełbaska jest prezesowska?
Do kiełbasek była też kawa sponsorowana przez literki PP. W obu szklankach było tyle samo wody, ale po dolaniu mleka okazało się komu Pan Prezes wsypał więcej kawy. Ja w zasadzie lubię słabą, ale wybuchnęliśmy śmiechem widząc różnicę 🙂
A w rejonie Włodowic poszło nam już lepiej. Każdy wracał do domu ze skrzyneczką amonitów. Ja przez cały dzień się zastanawiałem co tak dziwnie pachnie w wykopie… Dopiero przed wieczornym wyjazdem znalazłem w kieszeni banana. Wkładałem rano żółtego a wyjąłem czarną skórkę… W drodze powrotnej nie zatrzymałem się nigdzie po drodze, tak dziwnie pachniałem… Człowiek Banan 🙂
Czasem sama wyprawa i poszukiwania są sensem i frajdą. Grunt, że na otarcie łez jednak we Włodowicach udało się coś odnaleźć 🙂 cóż to na tych duszonkach? liście pokrzyw? mniam!